
Nie w środku lata, a już w połowie kwietnia ruszyć w pełną pozytywnych wibracji podróż? Już na tydzień przed Wielkanocą zapewnić wszędzie dookoła pełen serdeczności, rodzinny klimat? O to właśnie dla łódzkich fanów postarało się w Niedzielę Palmową rodzeństwo Kasi i Jacka Sienkiewiczów. Oczywiście na scenie Atlas Areny nie byli sami, bo pomagał im kilkunastoosobowy zespół, a także wyjątkowy gość specjalny. Jedno jest pewne – z przyjemnością patrzy się na to, jak Kwiat Jabłoni rozkwita na polskim rynku muzycznym!
Sięgając do korzeni
Sienkiewiczowie i spółka zaczęli kilka minut po godzinie 20 od utworu „Chodźmy nad wodę” z debiutanckiego krążka „Niemożliwe”. Od wydania tamtego krążka minęło już ponad sześć lat, ale zarówno muzycznie, jak i tekstowo, piosenka cały czas brzmi niezwykle świeżo. Wydobywane z mandoliny Jacka melodie w połączeniu aksamitnym głosem Kasi splatały się w unikatową mozaikę i myślę, że najdalej pod koniec pierwszej zwrotki większość uczestników koncertu myślami była już gdzieś nad swoim ulubionym akwenem.
Burza braw na koniec piosenki oznaczała, że otwarcie koncertu wszystkim przypadło do gustu. Zachęcony tym faktem zespół przyspieszył i wykonał „Turystę”. To kawałek, który jako bonus również znajdziemy na „Niemożliwym”, ale jest jeszcze starszy od „Chodźmy nad wodę”, bo Kasia i Jacek śpiewali go jeszcze pod szyldem Hollow Quartet. I tu także śmiało można było stwierdzić, że ani muzyka, ani tekst nie zestarzały się nawet odrobinę.
Wielobarwne slajdy
Z analizy wcześniejszych setlist – między innymi z Gdańska/Sopotu i Warszawy – wynikało, że jako trzecia powinna polecieć ze sceny kompozycja „Za siódmą górą”. I tak się zaiste stało. Po tym skądinąd bardzo przejmującym numerze (niech nikogo zbytnio nie zmyli radosne „na-na-na-na” w refrenie!), przyszedł wreszcie czas na oficjalne przywitanie głównych bohaterów wieczoru z Atlas Areną. Poprzedzona pytaniem szybka analiza tego, ile osób pierwszy raz widzi grupę na żywo; uchylenie rąbka tajemnicy odnośnie tego, co będzie działo się dalej; nieodzowne w takich chwilach życzenia dobrej zabawy i… można było dalej ruszać w muzyczną drogę.
Po trzech piosenkach z premierowego albumu Kwiat Jabłoni zaprezentowal nam dwa kawałki z ostatniego dotychczas wydawnictwa, czyli „Pokazu slajdów”. Najpierw w skupieniu wszyscy razem wsłuchiwaliśmy się w „Był tam, gdzie był”. To utwór dość melancholijny, chwilami nawet mroczny. Z rozbudowaną aranżacją instrumentalną i przy mieniącym się na niebiesko wnętrzem hali, każdemu z nas naturalnie przypomniał, że warto od czasu do czasu zajrzeć wewnątrz siebie i zastanowić się nad własną tożsamością.
Nie do wiary!
– Podczas poprzedniej trasy czuliśmy się trochę jak na zielonej szkole. Podróżując busem po kraju mamy wrażenie, jakbyśmy byli na turnusie. I ten charakter, który udało nam się uzyskać wewnątrz zespołu, chcemy teraz przelać na każde z miejsc, gdzie gramy koncert – tak mniej więcej w pewnym momencie wyjaśnił Jacek kulisy nazwania tegorocznego tournee. Nie od dziś jednak wiadomo, że każdą podróż najlepiej docenia się dopiero po powrocie do domu. I właśnie „Dom” był następnym utworem, którym uraczyło nas pochodzące z Warszawy rodzeństwo. W Atlas Arenie znów zrobiło się zatem nostalgicznie, żeby nie powiedzieć – lekko depresyjnie. Ale wszystko to było częścią większego planu, gdyż jak uprzedzali Sienkiewiczowie: na początku będzie trochę smutno, żeby w drugiej części koncertu mogło być radośnie.
Przed rozpoczęciem następnego numeru na telebimach mogliśmy obejrzeć poświęcone wczasom fragmenty czarno-białych Kronik Filmowych z okresu PRL-u. Tym samym Kwiat Jabłoni u starszych słuchaczy przywołał wspomnienia z czasów młodości, a u tych młodszych – wywołał zapewne lekki szok i uczucie niedowierzania, że tak kiedyś wyglądały polskie wakacje. A gdy projekcja dobiegła końca, nastąpiła idealna okazja, aby uzmysłowić sobie, że czasami w życiu najtrudniej jest… być sobą. „Poproszę więcej siebie” to numer, który został opublikowany latem ubiegłego roku i do tej pory nie pojawił się na żadnym z albumów. Na szlagier promujący tegoroczną trasę, ze swoim wakacyjnym klimatem, nadaje się jednak fantastycznie i w niedzielny wieczór mogliśmy się o tym przekonać.
Burza i koszmary
Gdy Kasia i Jacek wrócili na scenę ze specjalnie przygotowanego dla nich podestu, „wcinającego” się w płytę pełną fanów, w Atlas Arenie znowu zrobiło się jakby bardziej kameralnie. Przy mniej intensywnej grze świateł po hali (doświetlona była jedynie scena) dużo lepiej można było odebrać emocjonalny przekaz zawarty w piosence „LEGO”. Ten zawarty na ostatnim albumie utwór nie doczekał się wydania na singlu, ale i tak widać było, że publiczność go uwielbia. – Na niebie grzmi, wali z całych sił, jeśli chcę, do ciebie muszę iść – te słowa z refrenu, wyśpiewywane przy tysiącach zapalonych latarek, wryły się mocno w niejedno serce oraz głowę…
Po serii nowszych piosenek na kilka minut wróciliśmy do zawartości pierwszego albumu. Mocno hipnotyczne „Wodymidaj intro” i „Wodymidaj” jak najbardziej mogły się podobać, zwłaszcza że znaczna część zespołu w międzyczasie znów skróciła dystans względem publiki i pojawiła się na podeście. Później znajdujący się bliżej sceny fani zostali wciągnięci przez Kasię w lekką prowokację i mieli pokazać jak w rzeczywistości mógłby wyglądać jej koszmar senny, gdy zapytana o wrażenia publiczność daje do zrozumienia, że koncert wcale nie jest fajny. A potem – bez żadnego alertu – nadciągnęła „Burza”. To następny z utworów, które powinny znaleźć się na nowej płycie grupy, a na razie z powodzeniem promują „Turnus Tour”. W trakcie tej „Burzy” nikt ucierpiał, no chyba że kogoś rozbolały dłonie od zbyt mocnego klaskania, do którego z uśmiechem zachęcał Jacek.
Płomień pod kontrolą
Kiedy dobiegała końca pierwsza godzina koncertu, na telebimach pojawił się kolejny odcinek Kronik Filmowych przybliżający realia wypoczynku letniego w epoce PRL-u. A tuż po nich przekonaliśmy się o tym, jak ciężkie może być życie klubowicza. „Wzięli zamknęli mi klub” to piosenka z pierwszej płyty, ale przed dwoma laty została odświeżona za sprawą kooperacji z Łydką Grubasa. W obu wersjach jest to jeden z najbardziej rytmicznych utworów grupy i kto chciał, tym razem także mógł się nieźle zmęczyć, próbując dorównać członkom zespołu w ich popisach tanecznych na podeście. A na sam koniec mogliśmy podziwiać jeszcze efektowne instrumentarium. Hm, ciekawe, co Kasia i Jacek wymyślą do tej kompozycji na potrzeby kolejnej trasy koncertowej? Bo, że będą dalej grali na żywo ten pełen wigoru utwór, to więcej niż pewne.
Zanim wróciliśmy do najnowszej płyty i „Piosenki o słońcu”, zespół zadbał o zapasy tlenu na widowni i zaordynował zbiorowe warsztaty z głębokiego oddychania. A samo wykonanie utworu , no cóż, miało w sobie pierwiastki zgoła czarodziejskie. Bo najpierw członkowie zespołu usiedli wkoło na podeście, a później pomiędzy nimi pojawiło się ognisko i chyba każdy na widowni przynajmniej przez chwilę poczuł się jakby znowu miał naście lat. Blask ognia, akustyczne brzmienie i niebanalny tekst skutecznie zachęcały do refleksji nad tym, że czasami zapominamy bądź nie umiemy się cieszyć z tego, co tu i teraz.
W zgodzie z naturą
W dalszej kolejności Kwiat Jabłoni, siedząc wciąż w iście magicznym kręgu na podeście, uraczył nas „Kwiatem w doniczce”. Przedtem jednak zachęcił do wspierania Pracowni na rzecz Wszystkich Istot, która działa na rzecz ochrony dzikiej przyrody w naszym kraju. – Przyroda jest wartością samą w sobie i dbajmy o nią bezinteresownie – apelowali muzycy, którzy od samego początku kariery słyną z proekologicznych aktywności.
Kasia i Jacek są już także znani z tego, że znakomicie potrafią nadawać drugie życie piosenkom, które zdążyły już lekko popaść w zapomnienie. Niespełna trzy lata temu wydali przecież nawet płytę „Wolne serca” z okazji 78. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego, na której zamieścili własne interpretacje dziesięciu wybranych przez siebie utworów (m.in. „Nie pytaj o Polskę”, „Wolne ptaki”, „Nie, nie, nie” czy „Jutro możemy być szczęśliwi”). Tej zimy Sienkiewiczowie pochylili się natomiast nad „Nazywam się niebo”, oddając tym samym swoisty hołd Natalii Przybysz, znanej przed laty także za sprawą formacji Sistars, gdzie śpiewała wraz z siostrą Pauliną. Po raz pierwszy publiczny efekt tych starań można było usłyszeć pod koniec marca na Torwarze, a po raz drugi właśnie na tydzień przed Wielkanocą w Atlas Arenie. Jak wyszło, niech każdy oceni sam, ale muszę przyznać, że mnie osobiście bardziej od oryginału podoba się właśnie ten pachnący jeszcze świeżością cover.
Pewniak nie zawiódł
Po „Nazywam się niebo” następną pozycją w setliście były „Drogi proste”, które pierwotnie poznaliśmy wraz z wydaniem albumu „Mogło być nic” (drugi krążek w reperturze grupy). Po kilku miesiącach o tej piosence raz jeszcze zrobiło się głośno, gdy została opublikowana wersja z gościnnym udziałem Julii Pietruchy oraz muzyków Kraków Street Band. W Łodzi „Drogi proste” zostały wykonane bez żadnego wsparcia z zewnątrz, ale w niczym nie odjęło to tej kompozycji.
„Czarny pył” (z ostatniej płyty), który usłyszeliśmy jako następny, to – nie ujmując czegokolwiek Kasi i Jackowi – przede wszystkim popis sekcji dętej. To ona sprawiła,że nogi same zaczynały się kołysać, a wokale brzmiały jeszcze bardziej lirycznie niż zazwyczaj. Jeszcze piękniej zrobiło się, gdy zespół sięgnął po „Dziś późno pójdę spać”. W historii Kwiatu Jabłoni to utwór wyjątkowy – jako pierwszy oficjalny singiel otworzył formacji drzwi do sławy i do dziś jest jej najbardziej popularnym kawałkiem na YouTubie (ponad 53 miliony wyświetleń). To kompozycja z gatunku tych, które niemal zawsze brzmią na wskroś zjawiskowo – nie inaczej było w Atlas Arenie.
Próba nie była potrzebna
Ale najbardziej magiczny moment koncertu dopiero nadchodził. Z setlisty wynikało, że oto pora na gościa specjalnego, który za każdym razem inny miał się pojawić na występach pod szyldem „Turnus Tour”. Z opublikowanej wcześniej listy można był zatem było wykreślić Anitę Lipnicką, Ewę Bem, Majkę Jeżowską oraz Muńka Staszczyka. Czyżby zatem…? Tak! To właśnie w Łodzi nastał ten historyczny moment, gdy na scenie obok Kasi i Jacka Sienkiewiczów po raz pierwszy stanął Kuba Sienkiewicz. – Nasz dzisiejszy gość od samego początku wpływał na nas i na to, co tworzymy. Tego artystę znamy i słuchamy od zawsze. Przed państwem… tata – padło w zapowiedzi, która widać było, że stanowi ogromne przeżycie tak dla mówiących te słowa, jak i dla ich adresata, który przy akompaniamencie braw dziarsko wkroczył z gitarą na scenę.
Trio Sienkiewiczów, wyraźnie ciesząc się chwilą, rozbiło muzyczny bank. A będąc precyzyjnym, wyciągnęło z niego „Kilera”, czyli kultową piosenka z kultowego filmu. Czy można było chcieć czegoś więcej? To pytanie oczywiście retoryczne i trzeba podkreślić, że 64-letni senior rodu nie ustępował specjalnie werwą swoim dzieciom. Co sprawia, że zaplanowany na 18 października tego roku koncert Elektrycznych Gitar w Atlas Arenie zapowiada się więcej niż smakowicie.
– W Łodzi na scenie pojawił się nasz tata. Po raz pierwszy wystąpiliśmy razem. Utwór, który wspólnie zagraliśmy, tak mocno wrył nam się w głowę w dzieciństwie, że nie musieliśmy go nawet specjalnie ćwiczyć. Chyba wam się podobało, bo głośno śpiewaliście razem z nami. Byliśmy wzruszeni. Dzięki tato – mogliśmy przeczytać nazajutrz na oficjalnym profilu Kwiatu Jabłoni na Instagramie. My też dziękujemy i na razie tak jeszcze nieśmiało prosimy o jakąś wspólną autorską kompozycję!
Z Opery Leśnej do Doliny Muminków
Gdyby wraz z ostatnimi dźwiękami „Kilera” zespół postanowił zakończyć nagle koncert ze znanego tylko sobie powodu, pewnie nikt nie miałby mu tego za złe. Ale na szczęście ani Kasia, ani Jacek, ani żaden z towarzyszących im instrumentalistów nie zamierzał przedwcześnie przerywać widowiska. Dzięki temu mogliśmy zachwycić się choćby wykonaniem „Od nowa”. Ta piosenka dwa lata temu zapowiadała ostatni dotąd album grupy i zapewniła jej jedynego jak dotąd Bursztynowego Słowika na Top of the Top Sopot Festival. Patrząc po zabawie na widowni podczas tego utworu, można stwierdzić bez większego ryzyka, że chyba nikt w Polsce nie potrafi obecnie w tak wyrafinowany – i zarazem przystępny – sposób łączyć elementów popu i folku.
A na finał podstawowego setu dostaliśmy jeszcze od Kasi i Jacka „Bukę”. Kto choć raz w życiu czytał o Muminkach, ten doskonale wie, kim jest tytułowa bohaterka tego kawałka. Kto nie wie, o kogo chodzi, niech czym prędzej nadrobi. Co nie zmienia faktu, że w trakcie „Buki” w hali zrobiło się nadwyraz sentymentalnie. Któż z nas nie zmaga się jednak z różnego rodzaju lękami i potrafiłby przejść obojętnie wobec treści wypełniających tę balladę?
Do utraty tchu
Na bis Kwiat Jabłoni zostawił za to trójpak tak energetyczny, że trudno oszacować, ile kaw trzeba byłoby wypić, aby uzyskać podobny efekt pobudzenia. Najpierw zagrali „Byłominęło”, podczas którego nastąpiło przedstawienie poszczególnych członków zespołu. Później było „Zasnąłem na trawniku” i wreszcie na samo pożegnanie – piosenka, od której wzięła się nazwa zespołu. Przypomnijmy, iż „Kwiat jabłoni” to kompozycja oryginalnie wykonywana przez grupę Trash Budda, która opowiada o marce taniego wina. W tym momencie już nawet najbardziej stateczni widzowie rytmicznie machali głową w rytm melodii, a wokół podestu z artystami rozpętało się totalne szaleństwo. Ale o to właśnie chodziło, udany turnus rządzi się przecież swoimi prawami…