Atlas Arena Łódz Koncerty Życia mała garsć

Nie ma chyba w Polsce innej artystki niż Natalia Kukulska, która swoją osobą przyciągałaby jednocześnie tyle pokoleń słuchaczy. Bo przecież każde dziecko w naszym kraju – począwszy od generacji obecnych 40-latków aż po aktualnych przedszkolaków – na pewnym etapie dzieciństwa zetknęło się z jej piosenkami dedykowanymi najmłodszym. Co więcej, ci starsi z tego grona w dużej mierze idą również za muzyką dorosłej już Natalki – trochę z sentymentu, trochę z ciekawości, a trochę po prostu dlatego, że te brzmienia im się spodobały. Z kolei osoby po 50-tce patrzą na Natalię jako na córkę wybitnego kompozytora i wokalistki obdarzonej niesamowitym głosem. I cały czas dopatrują się w niej podobieństw do niezapomnianej Anny Jantar. Mówiąc inaczej – Natalia Kukulska wywołuje emocje wszędzie i u wszystkich: u pań i panów, u młodych i u starych, od Odry aż po Bug. Czy w takim przypadku koncert, którego kierownictwo artystyczne objęła Natalia, a który poświęcony został jej genialnym rodzicom, mógł być tylko kolejnym wydarzeniem obejmującym wykonanie na żywo zbioru popularnych piosenek? Tak, zgadliście – nie mógł.

Kalejdoskop gwiazd

Jak można było przypuszczać, w Atlas Arenie stawiła się publiczność nie tylko z centralnej Polski – tak przynajmniej można wnioskować z tablic rejestracyjnych aut zaparkowanych dookoła obiektu – a rozpiętość wieku wynosiła od lat kilku do kilkudziesięciu kilku. I wszyscy nie tylko dobrze się bawili, ale byli też świadkami wyjątkowej lekcji historii na temat polskiej muzyki popularnej – bo między kolejnymi wykonywanymi piosenkami na telebimach pojawił się prawdziwy leksykon rodzimych gwiazd, które opowiadały przeróżne anegdoty i ciekawostki. Tak o samych utworach, jak i wielkich nieobecnych, czyli głównych bohaterach tego wieczoru. To wszystko sprawiało, że niedzielne widowisko w łódzkiej hali, choć wcale nie pierwsze pod szyldem „Życia Mała Garść”, chwytało za serca od pierwszych sekund i trzymało w napięciu jeszcze długo po zakończeniu.

Aż trudno uwierzyć, że w tym roku mija już 45 lat od odejścia Anny Jantar i 15 lat od pożegnania z Jarosławem Kukulskim. Tym większe zatem wzruszenie wywołało pojawienie się już na samym wstępie na telebimie rozśpiewanej wokalistki, której na żywo akompaniował osobiście ze sceny Adam Sztaba, czyli człowiek, który muzycznie współpracował już nie tylko z całą krajową czołówką, ale i takimi zagranicznymi gwiazdami jak Sting, Michael Bolton czy Jose Carreras. A gdy chwilę potem z głośników popłynął głos małej Natalki opowiadającej tacie, że „mama śpiewa”, po sali przeszedł tylko wielce wymowny szmer westchnienia…

Zadziorny start

Tak zaczęła się ta wyjątkowa podróż w czasie, która łącznie ze wspominkowymi wstawkami trwała niemal równo dwie godziny i objęła blisko 20 piosenek. Warto przy tym podkreślić, że nie były to tylko utwory wykonywane w oryginale przez Annę Jantar. Bo kompozytorski dorobek Jarosława Kukulskiego – o czym zwłaszcza młodsi czasem zapominają – wykraczał przecież daleko poza małżeńskie więzy i sięgał wielu innych artystów uwielbianych przez Polaków w ponurych czasach PRL-u.

Jako pierwszy w Atlas Arenie zaprezentował się Piotr Cugowski. Przedstawiciel innego bardzo zasłużonego dla polskiej muzyki rodu, z typowym dla siebie rockowym pazurem wykonał tytułową dla całego koncertu piosenkę, którą pierwotnie rozsławił Krzysztof Krawczyk. A przekaz utworu „Życia mała garść” i mimowolne przywołanie artysty mocno związanego z Łodzią i okolicami (Krawczyk ostatnie lata życia spędził w ukochanych przez siebie Grotnikach w gminie Zgierz) jeszcze tylko dokręciły moc przeżyć u publiczności.

Kolejne przedstawione aranżacje stanowiły niezbity dowód na to, jak uniwesalne były dokonania Kukulskiego i Jantar. Przez kolejne minuty artyści zaproszeni przez Natalię Kukulską serwowali nam wyprawy do bardzo różnych muzycznych zakątków – poza wspomnianym już rockiem, czuć bowiem było bardzo wyraźne wpływy choćby soulu, jazzu czy reggae. Niektóre przeboje nabrały w ten sposób zupełnie nowego wymiaru – ba, można by rzec, że przeszły totalną rewolucję. Oczywiście duża w tym zasługa wspomnianego już wcześniej duetu Natalia Kukulska – Adam Sztaba, który widać było, że z wielką przyjemnością i lekkością zarazem czuwał numer po numerze nad podległą mu orkiestrą.

Fot. Radosław Żydowicz

Uczuciowy rollercoaster

Po Piotrze Cugowskim uwagę wszystkich skupiła Natalia Przybysz, której przypadło wykonanie hitu „Kto wymyślił naszą miłość”. Przyznam, że jak do tej pory nie byłem przesadnym entuzjastą jej talentu, tak tego wieczoru jej interpretacje oceniłem bardzo wysoko. Inna sprawa, że starsza z sióstr Przybysz znakomicie odnajduje się w tego typu projektach – wystarczy wspomnieć jej starania z płyty poświęconej Janis Joplin czy kompilacji „Panny Wyklęte”.

Po połowie duetu Sistars w Atlas Arenie zobaczyliśmy Kasię Lins, która w niezwykle melancholijny sposób – żeby nie powiedzieć: mroczny – przypomniała nam szlagier „Przetańczyć chcę z Tobą całą noc”. Następnie scena należała do Kayah, która w dobrze sobie znanym bałkańskim stylu wyśpiewała „Za wszystkie noce”. W dalszej części ujrzeliśmy duet Natalia Przybysz – Kuba Badach, który przejmująco wykonał kawałek „Ktoś między nami” (w oryginale Anna Jantar nagrała go wraz ze Zbigniewem Hołdysem). Po tej parze natomiast na scenę wróciła Kasia Lins z poruszającą interpretacją „Tylko mnie poproś do tańca”.

Aż wreszcie przyszła pora na Kasię Kowalską i brawurowo zaśpiewane „Wielka dama tańczy sama”. Mimo upływu lat, wywodząca się z Sulejówka solistka nic nie traci ze swej scenicznej charyzmy i w niedzielny wieczór po raz kolejny to udowodniła. Nie zawiódł także Piotr Cugowski, który przy okazji swojej drugiej wizyty na scenie oczarował nas własną wersją „Anna już tu nie mieszka” – a więc przebojem, który ku pamięci Anny Jantar wylansowała przed laty Halina Frąckowiak. Co znamienne, gdy po koncercie zapytałem siedzącą obok mnie siedmioletnią dziewczynkę, która uważnie oglądała cały koncert w towarzystwie taty, czyje piosenki podobały jej się najbardziej, to z pełnym przekonaniem odpowiedziała mi, że „pana z kitką”. No cóż, tak właśnie zdobywa się nowych fanów…

Bez szarości

Jestem też bardzo ciekaw, ilu fanów po niedzielnym koncercie zyskał Ralph Kamiński, który najpierw w łódzkiej hali musiał się zmierzyć z balladą „Jestem zmęczony”. Przypomnijmy, w drugiej połowie lat 80. Jarosław Kukulski napisał tę jakże refleksyjną melodię dla Felicjana Andrzejczaka. Wykonanie Kamińskiego dosłownie (gra światłem!) i w przenośni było czarno-białe, bo chyba nie znalazłoby się w Atlas Arenie nikogo, kto przeszedłby obojętnie obok interpretacji tej piosenki. Kto nie był i nie widział, niech poszuka nagrań w mediach społecznościowych i koniecznie samemu wyrobi sobie zdanie w tej kwestii.

Totalnym zaskoczeniem okazało się również nowe – przepełnione jazzem – spojrzenie na „Tin Pan Alley”, które zaprezentowała widzom Ania Karwan. Ale na tym właśnie – jak zresztą na koniec podkreślała Natalia Kukulska – polega magia i fenomen takich koncertów. Bo tutaj nikt nie próbuje jak najwierniej odtworzyć pierwowzoru, a wręcz przeciwnie – każdy chce wydobyć z danej piosenki nowe „coś”, nawet kosztem późniejszej ewentualnej krytyki ze strony części fanów. I tu też nie było sensu „ścigać się” z niezrównaną Haliną Frąckowiak – nota bene – jedną z tych postaci, które co i rusz pojawiały się na nagraniach wideo, pomiędzy poszczególnymi utworami. To właśnie dzięki tym wstawkom mogliśmy dowiedzieć się z pierwszej ręki – od ich przyjaciół – mnóstwa zakulisowych wiadomości na temat Anny Jantar i Jarosława Kukulskiego.

Fot. Radosław Żydowicz

Kapsuła czasu

Dzięki liczącym już 13 lat nagraniom chyba każdy uczestnik niedzielnego koncertu zapamięta, że Anna mimo tylu estradowych sukcesów nigdy nie zachowywała się jak gwiazda i że niektórym będzie kojarzyć się nie tylko z przepięknymi piosenkami, ale i „ciuchami”. Z kolei Jarosława, za sprawą utrwalonych na taśmie opowieści, większość powinna zapamiętać jako człowieka o nieprzeciętnym poczuciu humoru (a nawet „króla anegdot”) i osobę o nieprawdopobnym zmyśle melodycznym. Co należy podkreślić, że z każdym rokiem ten zbiór wypowiedzi staje się coraz bardziej bezcenny, bo jak na koniec skrupulatnie wyliczyła Natalia Kukulska, już połowa jej ówczesnych rozmówców odeszła do lepszego świata – w tym np. Janusz Weiss, Romuald Lipko, Janusz Kondratowicz, Andrzej Kozłowski, Antoni Kopff, Lech Konopiński czy przywoływany wcześniej Felicjan Andrzejczak…

Tyle o przeszłości, bo teraźniejszość na scenie sprawiała, że czas tego dnia mijał szczególnie szybko. Bo jak tu niby miał się dłużyć, gdy naszym uszom dobiegały kolejne unikatowe aranżacje. Ralph Kamiński i „Puszek Okruszek”, Ania Karwan i „To co mam” czy Kayah i „Nic nie może wiecznie trwać” – każdy z tych numerów, patrząc po mimice twarzy artystów, był ich osobistym hołdem zarówno dla Anny Jantar, jak i Jarosława Kukulskiego. I potwierdzeniem tego, że wielkie przeboje dobrze znoszą nawet najbardziej odważne reinterpretacje. Wypada jeszcze zaznaczyć, że całości doznań każdorazowo dopełniało dopracowane w detalach oświetlenie, które przywoływało na myśl pełną finezji teatralną oprawę.

Przeganianie jesieni

Na koniec podstawowej części koncertu dostaliśmy „Im więcej Ciebie, tym mniej”, czyli bodaj najmłodszą (choć wcale nie taką młodą, bo z 1996 roku) piosenkę w całej stawce. Jeden z pierwszych i do tej pory największych hitów z dorosłego etapu kariery Natalii Kukulskiej ujmująco wyśpiewał Kuba Badach. Tuż po tym dołączyły do niego pozostałe gwiazdy wieczoru i ze wsparciem Aleksandra Szwarniowieckiego, jednego z finalistów specjalnie ogłoszonego przed tym koncertem konkursu wokalnego na Ursynowie, wykonały przebój, przy którym w Atlas Arenie nikt już nie siedział – „Tyle słońca w całym mieście”. Powiedzieć, że wobec niesamowitej energii ze sceny wszyscy na te kilka minut zapomnieli o przytłaczającej chłodem i wilgocią jesieni, to jak nic nie powiedzieć…

Finałem okazał się „Polubiłam pejzaż ten”, który wykonała Kasia Kowalska. Podczas tej piosenki, dla odmiany, w hali zrobiło się niebywale nostalgicznie, do czego wydatnie przyczyniły się tysiące świateł zapalonych w smartfonach przez osoby przebywające na płycie i na trybunach. Później, po krótkiej przerwie, nastąpiła seria podziękowań od szefowej całego przedsięwzięcia – wyraźnie wzruszonej Natalii Kukulskiej. – Tego wieczoru każdy z nas musiał weryfikować w sobie ten trudny temat pożegnania, odejścia.

Każdy z nas to na swój sposób przeżywał, a muzyka jest cudownym łącznikiem tych prawdziwych emocji.

Jeśli były łzy, to wspaniale. Jeżeli udało się spotkać z trudną prawdą, to też wspaniale. Ale gdyby nie te interpretacje i wielkie serca artystów, którzy stoją obok mnie, to tego wszystkiego by nie było – podkreśliła 49-latka. Przy okazji zdradziła też, że na widowni znajdowały się wnuczęta Anny Jantar i Jarosława Kukulskiego, które przeżywały cały występ nie mniej niż ona sama.

Po okolicznościowej przemowie Natalia nie zeszła wcale ze sceny. Bo któż mógłby lepiej od niej rozpocząć bisy? Zwłaszcza piosenką „Co powie tata?”. Odbiegało to mocno od wersji znanej jeszcze z magnetofonów kasetowych, ale miało swój klimat. Poza tym, każdy w Atlas Arenie zdążył się już tego wieczoru przyzwyczaić do tych kompozycyjnych wycieczek w nieznane dotąd dla poszczególnych utworów zakątki. Ostatnie z kolei fragmenty koncertu to popis młodych, dopiero aspirujących do miana gwiazd wykonawców, którzy zostali wyłonieni w opisywanym już wyżej konkursie wokalnym. Michał Sobierajski zaśpiewał „Biały wiersz o Tobie”, a Justyna Jarząbek jeszcze raz porwała publikę do wspólnej zabawy przy dźwiękach „Tyle słońca w całym mieście” – chociaż były to całkiem inne dźwięki niż kilkanaście minut wcześniej.

Spojrzenie z góry

Jedno nie ulega wątpliwości – koncert „Życia Mała Garść” pokazał, że tak artyści, jak i słuchacze, wciąż mają wielki szacunek do muzycznej spuścizny, którą zostawili po sobie Anna Jantar i Jarosław Kukulski. Oboje, patrząc z góry, mogli być dumni, że ich dzieła z powodzeniem stawiają czoła pojawiającym się trendom, wciąż są odkrywane na nowo przez kolejnych muzyków i zjednują sobie nowych fanów. Nie mam wątpliwości, że gdy za pięć lat spotkamy się na podobnym koncercie, znów trzeba będzie się spieszyć ze zdobyciem wejściówek, bo ciężko będzie o wolne miejsce na hali!

Bartek Król – Z wykształcenia prawnik, z zawodu – dziennikarz. W mediach w różnych rolach od przeszło dwóch dekad. Jego największą pasją są podróże – odwiedził dotąd blisko 50 krajów świata i nie może doczekać się kolejnych wypraw. Koncertów trudno już mu się doliczyć, ale na pewno „było ich ponad trzysta”. Płyty przesłuchuje między innymi podczas biegania – często można go spotkać na trasach Łodzi i regionu. Najbardziej lubi mroczne i dość ciężkie brzmienia, ale z entuzjazmem potrafi też wsłuchać się w artystów wykonujących zupełnie inną muzykę.