Zdjęcie z koncertu The Witcher w łodzi w atlas arenie

Nie trzeba było wcale mieć przeczytanych wszystkich opowiadań i powieści, które Andrzej Sapkowski napisał o Wiedźminie. Nie trzeba było mieć obejrzanych wszystkich filmów i seriali, które nawiązują do postaci białowłosego Geralta z Rivii. Wreszcie – nie trzeba było być pasjonatem gier komputerowych, aby chłonąć każdą minutę widowiska „Wiedźmin Muzyka Kontynentu”. Przy czym słowo „widowisko” zamiast „koncert” nie pojawia się tu przypadkowo – bo to, co przeżyliśmy w Atlas Arenie w pierwszą niedzielę listopada, tak jak zapowiadali organizatorzy, było zdecydowanie czymś większym niż zwyczajny koncert!

Ciekawość zwyciężyła

Jeśli komuś postawiona na wstępie teza wydaje się być zbyt odważna, spieszę donieść, że sam jestem jej najlepszym potwierdzeniem (choć skądinąd wiem, że takich osób jak ja na widowni było dużo więcej). W Wiedźmina nigdy nie grałem, z książkami z gatunku fantasy też nigdy nie było mi po drodze, a jedyne fragmenty filmowe poświęcone Wiedźminowi – jakie dotąd kiedykolwiek widziałem – to zapowiedzi poszczególnych produkcji, które potem pojawiały się na dużym bądź małym ekranie. Mimo to, nie zastanawiałem się długo nad obejrzeniem na żywo wydarzenia, które mieliśmy przyjemność gościć w Łodzi.

Po pierwsze, skusiła mnie obecność na scenie grupy Percival Schuttenbach, której twórczość bardzo szanuję i którą miałem już okazję widzieć na żywo – na dużo mniejszej jednak przestrzeni. Po drugie, zawsze intrygują mnie też takie nowatorskie przedsięwzięcia multimedialne. No i po trzecie – swoje zrobiła także świadomość pojawienia się na trasie czegoś o międzynarodowym zasięgu. Bo lista miejsc na świecie, gdzie już zagrano lub niedługo będzie grana „Muzyka Kontynentu” jest doprawdy imponująca. I co warte podkreślenia – przy większości tych miejsc wcześniej czy później pojawia się dopisek o treści: „wyprzedane”.

Całkowite zauroczenie

Gwoli sprawiedliwości – tacy „wiedźminowi laicy”, jak ja, tego wieczoru stanowili oczywiście mniejszą część przybyłych. Patrząc po ubiorach i słuchając pogawędek przed rozpoczęciem widowiska, łatwo było się zorientować, że zdecydowana większość zgromadzonych na płycie i na trybunach to – używając politycznego języka – „żelazny elektorat” kultowej serii. Ale i oni tak w przerwie, jak i po zakończeniu generalnie rozpływali się w zachwytach nad tym, co właśnie przeżyli. A późniejsze entuzjastyczne wpisy w mediach społecznościowych stanowiły dopełnienie tychże wygłaszanych na gorąco opinii.

Bo choć „Wiedźmin Muzyka Kontynentu” jest projektem ze wszech miar innowacyjnym, to nic tam nie zostało zostawione przypadkowi. Wręcz przeciwnie – całość dopracowana jest w najmniejszych szczegółach, dzięki czemu ta łącznie blisko dwugodzinna podróż śladami przygód bohatera o nadludzkich zdolnościach była tak fascynująca. I tak mocno zapadająca w pamięć!

Fot. Radosław Żydowicz

Uczta nie tylko dla uszu

W odbiorze całości wielką rolę z pewnością odgrywała cała sceneria. Scena i telebim za nią zostały bowiem zaprojektowane niczym gigantyczne kino: ogromny ekran zajmował niemal całą szerokość sceny i w trakcie występów muzycznych wyświetlał wybrane ujęcia z gry „Wiedźmin 3: Dziki Gon”, która niedawno miała 10-lecie premiery. Każdy fragment znakomicie współgrał z wydobywaną z wnętrza instrumentów muzyką. A że na ekranie działo się dużo – od epickich pejzaży, przez dramatyczne sceny bitewne, po przejmujące sekwencje osobiste – to i na monotonię dźwięków również nie można było narzekać. To połączenie obrazu i muzyki dawało wrażenie, że w kilkutysięcznym gronie oglądamy „żywy film”, w którym orkiestra i pozostali wykonawcy są częścią narracji. Z oficjalnym komunikatów prasowych wynikało, że koncert połączy rozgrywkę i orkiestrowe wykonanie oryginalnej ścieżki — i dokładnie tak to na żywo wyglądało.

Sam pomysł to jedno, a wykonanie – drugie. I tu trzeba cesarzom oddać, co cesarskie! Niekwestionowaną gwiazdą wieczoru — w aranżacjach wiernych oryginalnym motywom — była orkiestra symfoniczna kryjąca się pod nazwą Papageno Orchestra. W wyznaczonych fragmentach kapitalną robotę wykonał również wspomniany już wcześniej przeze mnie Percival Schuttenbach (często podpisywany w skrócie po prostu jako Percival), który współtworzył i współkomponował część folkowych motywów doskonale znanych miłośnikom gry. Jak zawczasu mogliśmy przeczytać w materiałach promocyjnych, muzyka -skomponowana pierwotnie między innymi przez Marcina Przybyłowicza, Mikołaja Stroińskiego oraz Piotra Musiała – została na potrzeby tegorocznej trasy odświeżona i zaaranżowana tak, aby brzmieć monumentalnie na dużej scenie, a jednocześnie zachować kameralny charakter niektórych ludowych pieśni. W praktyce oznaczało to tyle, że kolejne wykonania stapiały w sobie potężne brzmienia smyczków i sekcji dętej z surowymi, folkowymi instrumentami Percivala — bębnami, dudami, śpiewem i charakterystycznymi archaizującymi frazami. Efektem tej unikatowej mieszanki były chwile pełne patosu (zwłaszcza w scenach batalistycznych) przeplatane pełnymi melancholii melodiami (gdy na ekranie ukazywały się sceny dotyczące relacji między głównymi bohaterami).

Harmonijna równowaga

Setlistę widowiska skonstruowano jako podróż przez historię zawartą w grze Wiedźmin 3: Dziki Gon. Mieliśmy zatem otwierające, budujące napięcie motywy, jak i tematy towarzyszące ważnym postaciom (poza Geraltem naszą uwagę przykuwały choćby Ciri  czy Yennefer). Na sam koniec dostaliśmy finałowe, epickie kompozycje, które jeszcze podkreśliły artystyczny rozmach tego przedsięwzięcia. Wypada jeszcze wspomnieć, że całość podzielona była na rozdziały odpowiadające wydarzeniom z gry. I tak jak przestrzegali organizatorzy – pokaz zawierał rozmaite spoilery z gry, co nikomu chyba jednak nie przeszkadzało. U tych, co już grali, zapewne tylko wzmocniło moc doznań, a dla takich debiutantów jak ja był to interesujący narracyjnie dodatek.

Wielkie brawa należą się również osobom odpowiedzialnym tego dnia  za akustykę. Bo sprawić, żeby zarówno orkiestra, jak i Percival brzmiały czysto, a przy tym zachować balans dźwiękowy między nimi w tak obszernym wnętrzu, jakim dysponuje Atlas Arena – wcale nie było prostym zadaniem. Dało się jednak odczuć, że widowiska z serii „The Witcher in Concert” (jak brzmi anglojęzyczna nazwa trasy) są organizowane we współpracy FKP Scorpio z GEA Live oraz RoadCo Entertainment – renomowanymi producentami wydarzeń rozrywkowych w ponad 40 krajach na całym świecie. Dzięki temu smyczki nie ginęły za siłą perkusji, a wokale i instrumenty folkowe Percivala od początku do końca brzmiały czytelnie dla każdego. Podsumowując – repertuar zawierający w sobie orkiestrę oraz instrumentarium ludowe naprawdę stanowił spójną całość, co w tego typu projektach jest sprawą kluczową.

Batuta bez fałszywych ruchów

Słowa uznania wypada też skierować pod adresem Polis Persepolis – umiejętnie kierującej na scenie całym tym jakże umuzykalnionym towarzystwem. Paulina Porszke, bo tak naprawdę nazywa się dyrygentka europejskiej części trasy „Wiedźmina”, pokazała w Łodzi, że nie przez przypadek od lat jest już cenioną kompozytorką oraz aranżerką. W Atlas Arenie z dużą lekkością umiała zadbać o to, aby tempo koncertu było zsynchronizowane z sekwencjami wyświetlanymi na ekranie – momenty crescendo idealnie zbiegały się z ujęciami bitew, a delikatne, liryczne motywy świetnie współgrały z portretami poszczególnych postaci czy urzekającymi krajobrazami. Mnie osobiście najbardziej zachwyciły te fragmenty, kiedy orkiestra i Percival grały razem — kontrast między polifonicznym brzmieniem z najwyższej półki a motywami o folkowych korzeniach niesamowicie dodawał dramaturgii w odbiorze.

Ale wypadający w Zaduszki koncert był czymś więcej niż tylko unikalnym świętem muzyki i przypomnieniem tego, że Wiedźmin 3: Dziki Gon wzniósł przed dekadą sztukę tworzenia ścieżek dźwiękowych do gier komputerowych na zupełnie nowy poziom. To była bowiem także swoista celebracja tego, jak wielkim ogólnoświatowym fenomenem stała się marka o nazwie Wiedźmin. Przy całym szacunku dla innych polskich pisarzy, nie ma – i raczej szybko nie będzie – innego bohatera literackiego, wykreowanego nad Wisłą, który byłby tak dobrze rozpoznawalny w dowolnym zakątku naszego globu. Choćby niektórzy autorzy (zwłaszcza ci od kryminałów) dalej nawet co kilka miesięcy wydawali nowe pozycje, to stworzone przez nich postacie nie przenikną do popkultury w takim stopniu, jak uczynił to Wiedźmin. Bo – jak już ustaliliśmy na wstępie – Wiedźmina kochają i bibliofile, i fani komiksów, i kinomani, i serialomaniacy, i oczywiście ci, którzy gotowi są zarywać kolejne noce, aby tylko ukończyć kolejne misje przed komputerowym monitorem. Nie dziwi zatem z kolei, że gdyby zrobić katalog istniejących na rynku gadżetów z podobizną dzielnego łowcy potworów, wyszedłby z tego – nomen omen – całkiem obszerny tom.

Fot. Radosław Żydowicz

Ambasador miasta

Przystanek trasy „Wiedźmin Muzyka Kontynentu” w Atlas Arenie miał przy tym wszystkim jeszcze jeden szalenie istotny aspekt. Nie wolno zapominać, że Andrzej Sapkowski – twórca sagi o nieustraszonym pogromcy bestii – to łodzianin z urodzenia, absolwent Uniwersytetu Łódzkiego i od kilkunastu już lat Honorowy Obywatel Miasta Łodzi. Bez żadnej zatem przesady można stwierdzić, że tego dnia Wiedźmin wrócił na chwilę do domu. Jako osoba również urodzona w Łodzi i mieszkająca w tym mieście przez wiele lat zaryzykuję stwierdzenie, że dla sporej części łodzian ten listopadowy powrót Wiedźmina miał wymiar symboliczny i był powodem do dumy.

Teraz pozostaje już tylko uzbroić się w cierpliwość, co wymyślą twórcy czwartej części gry poświęconej przygodom kryjącego w sobie mnóstwo sprzeczności Geralta z Rivii – tak ci od samej rozgrywki, jak i ci, którzy zadbają o oprawą dźwiękową. Rąbek tajemnicy – dla zbudowania napięcia – został uchylony podczas widowiska w Łodzi, ale na ostateczny efekt starań przyjdzie nam jeszcze sporo poczekać, gdyż najwcześniejszy możliwy termin premiery to podobno dopiero 2027 rok. A tymczasem pozostaje nam cieszyć się tym, co o Wiedźminie zostało skomponowane, napisane i nagrane do tej pory. Ja – na fali emocji wywołanych multimedialnym spektaklem (to też bardzo trafne określenie całości tego, co odbyło się w Atlas Arenie!) – obejrzałem już ekranizację Wiedźmina sprzed prawie ćwierć wieku i coraz mocniej dojrzewam do przeczytania przynajmniej jednej powieści mistrza Sapkowskiego…

Bartek Król – Z wykształcenia prawnik, z zawodu – dziennikarz. W mediach w różnych rolach od przeszło dwóch dekad. Jego największą pasją są podróże – odwiedził dotąd blisko 50 krajów świata i nie może doczekać się kolejnych wypraw. Koncertów trudno już mu się doliczyć, ale na pewno „było ich ponad trzysta”. Płyty przesłuchuje między innymi podczas biegania – często można go spotkać na trasach Łodzi i regionu. Najbardziej lubi mroczne i dość ciężkie brzmienia, ale z entuzjazmem potrafi też wsłuchać się w artystów wykonujących zupełnie inną muzykę.